Case studies

BGB NA PLACU WOLNOŚCI

Uzyskuję uniewinnienie w sprawie karnej dzięki… niemieckiemu kodeksowi cywilnemu.

We współczesnym procesie treść prawa nie podlega dowodzeniu i nie może przedmiotem wniosku dowodowego strony. Od zasady tej są jednak wyjątki. Może się zdarzyć, że sąd polski jest właściwy do rozpoznania sprawy, w której pojawia się element prawa obcego. Wówczas, treść prawa obcego może, a nawet być powinna przedmiotem dowodzenia w odpowiedni sposób. 

BGB – Bürgerliches Gesetzbuch – to kodeks cywilny Niemiec. Plac Wolności – to adres siedziby katowickiego sądu rejonowego.

Trafiła do mnie pozornie banalna, choć w istocie bardzo ciekawa: karna z wątkiem cywilistycznym. Jako Klient trafił do mnie A.G., swego czasu wzięty biznesmen. Sprawa zawisła przed katowickim sądem stanowiła pokłosie biznesowej aktywności Klienta.

Oskarżony on został o przywłaszczenie mienia – czyn z art. 284 kodeksu karnego. Prokurator wskazywał, że przed laty Klient zawarł z niemieckim kontrahentem umowę „przewłaszczenia na zabezpieczenie”. Zgodnie z tezami oskarżenia, zapłata za towary dostarczone z Niemiec zabezpieczona być miała zastawem na samochodach osobowych, które dłużnik nabył uprzednio z przeznaczeniem do komisu samochodowego. Gdy doszło do wykonania umowy pierwotnej, z przyczyn niezależnych od Klienta zapłata nie nastąpiła w terminie. Kontrahent niemiecki chcąc zrealizować zabezpieczenie, podjął czynności zmierzające do zaspokojenia się ze sprzedaży samochodów, wskazanych w umowie zabezpieczającej. Wówczas okazało się że jest to niemożliwe, z przyczyn lezących po stronie Klienta.

Tyle fakty, które zresztą nie były kwestionowane. Pozostała „jedynie” kwestia ich oceny prawnej. Analiza umowy „przewłaszczenia na zabezpieczenie” wykazała, że strony (niemiecka i polska) wybrały prawo niemieckie jako właściwie do oceny zaciągniętych na jej podstawie zobowiązań. Określając przedmiot zabezpieczenia strony nie wskazywały konkretnych egzemplarzy pojazdów,  nie oznaczając ich cechami indywidualnymi, takimi jak numer nadwozia, numer fabryczny bądź innymi. Poprzestały na wskazaniu, że przedmiotem zabezpieczenia jest określona liczba samochodów poszczególnych marek i modeli. Oznaczało to, że za przedmiot przewłaszczenia przyjęto rzeczy ruchome, jednakże oznaczone nie „co do tożsamości”, lecz „co do gatunku”. W konsekwencji należało odpowiedzieć na pytanie, czy w chwili zawarcia umowy o zabezpieczenie doszło do przeniesienia własności pojazdów na kontrahenta niemieckiego, tym bardziej nie doszło do przekazania pojazdów (ani wprost, ani pośrednio, np. przez wydanie kluczyków lub dokumentów). Czy jednak takie wydanie i przekazanie pojazdów (określane przez prawników mianem „przeniesienia posiadania”) było w ogóle konieczne? To  czy ono nastąpiło stanowiło kwestię kluczową: nie da się przywłaszczyć rzeczy własnej, a tylko rzecz cudzą. Oceny tej należało dokonać w oparciu o właściwe normy prawa niemieckiego, skoro wolą stron było poddanie umowy rygorom tego prawa. Wówczas pamiętałem jeszcze ze studiów (dzięki podręcznikowi prawa rzeczowego autorstwa prof. Jerzego Ignatowicza), że na gruncie prawa niemieckiego przeniesienie posiadania stanowi warunek konieczny przeniesienia własności rzeczy określonych „co do gatunku”. Złożyłem wniosek o dopuszczenie dowodu z przesłuchania biegłego z zakresu prawa obcego (w tym przypadku niemieckiego). Na kolejnym terminie Sąd przesłuchał biegłą – profesor Uniwersytetu Śląskiego, której zainteresowania naukowe obejmowały także analizę porównawczą europejskich systemów prawa rzeczowego. Biegła potwierdziła, że na gruncie prawa niemieckiego nie doszło do przeniesienia własności samochodów, skoro nie nastąpiło ich wydanie. Zawarta umowa była ważna, lecz z tym zastrzeżeniem, że do czasu przeniesienia posiadania pojazdów stanowiących przedmiot „przewłaszczenia” (które nie nastąpiło) umowa nie wywierała skutku w postaci przeniesienia ich własności na rzecz kontrahenta niemieckiego. Zatem Klient zbywając pojazdy (którymi nadal miał prawo dysponować), nie mógł się dopuścić przywłaszczenia. W sprawie zapadł wyrok uniewinniający. Jak się okazało – zresztą nie po raz pierwszy – istota problemu pozostawała w miejscu, którego prokurator w ogóle nie dostrzegł. Opasłe akta wieloletniego śledztwa wróciły w miejsce, którego nigdy nie powinny opuścić: do prokuratury. 

Autor

Jarosław Pawłowski

Adwokat

Jarosław Pawłowski

Inne case studies

Wszystkie